Arcybogate wspomnienia Maurycego

Data: 25-03-2013    Drukuj     Udostępnij     Udostępnij

Arcybogate wspomnienia Maurycego

Powiatowy Konkurs Ortograficzny o „Złote Pióro Starosty Pilskiego” rozstrzygnięty! Tradycyjnie, miejscem spotkania finalistów był Zespół Szkół Ponadgimnazjalnych im. T. Kościuszki w Łobżenicy. Z niełatwym tekstem dyktanda najlepiej poradził sobie Adam Kaszuba z ZSP nr 2 w Pile.
 



Tym razem podium zdominowali uczniowie pilskich placówek: drugie miejsce zajął Radosław Waberski (ZS im. S. Staszica), natomiast trzeci był Szymon Mirr (ZSP nr 1). Laureatom  gratulował starosta Mirosław Mantaj.

W organizację Konkursu włączyły się wszystkie szkoły średnie prowadzone przez powiat oraz Wydział Oświaty pilskiego Starostwa. W przygotowanie finału wiele pracy włożyli nauczyciele ZSP w Łobżenicy z dyrektor Lucyną Góra – Mrotek i Danutą Buryta –Arndt na czele. Dzięki licznej grupie zaangażowanych osób, tegoroczna edycja imprezy wypadła okazale.


***

Tekst dyktanda finałowego

Wspomnienia Maurycego…

       Wybrałem się niegdyś w lipcu do odległego merostwa w południowo- wschodniej Francji, aby szukać tam późnogotyckich, rzadkich polichromii, prawdziwych arcydzieł, trudno dostępnych w innych częściach świata. Niestety, po przybyciu na miejsce okazało się, że na przekór opinii, zdawałoby się renomowanego profesora Galmy’ego, stojący w parku pięćsetletni zabytek zawierał same paskudztwa. Szybko też zorientowałem się, że ten prawicowonacjonalistyczny pseudouczony, który głosił, że znalazł tu prakulturę jasnokremowych dzbanuszków, jest raczej wpółobłąkanym fanatykiem koncepcji wpływu późnych pół- Etrusków na miejscową cywilizację niż rzeczywistym współodkrywcą grodów w pradawnej kniei. Kamuflażem był jego dwuipółletni pobyt nad Morzem Północnym, gdzie nie prowadził prac naukowo- badawczych, lecz był pilotem oblatywaczem. Jakież harce uprawiał! Jednak zorientowano się poniewczasie o jego działalności, a zdążył już poharatać kilka odrzutowców. Raz-dwa wysłano tego rześkiego niby- uczonego daleko na Nowosądecczyznę. Czy chciano go w ten sposób ukarać? Na pewno nie. Gdyby chciano to uczynić, to wybrano by  miejsce, w którym na próżno poszukiwałby w restauracjach ulubionej sałatki z rzeżuchy, a o risotcie musiałby zapomnieć…
      We wrześniu późne popołudniowe  godziny spędzałem, szwendając się tu i ówdzie, z eksnarzeczoną pół Francuza, pół Włocha, ponętną Mulatką. Najpierw zwiedziliśmy pasaż sztuki popartowskiej. Jakież tam były dziwactwa! Sprawiały wrażenie quasi – arcydzieł, stworzonych przez jakiegoś brzdąca, który na płótnie rozmazał niezidentyfikowane ohydztwo w taki sposób, że wyszły jasno nakrapiane rozłożone bez ładu i składu plamy. Jednak, rozejrzawszy się wokół, zauważyłem aplauz i poklask, moim zdaniem, zblazowanych pseudoznawców sztuki.
     Cóż jeszcze przeżyłem? Otóż cudem uniknąłem chryi, kiedy natknąłem się na eksżołnierza, pół- Mulata, który półlegalnie opuścił swój pułk znad morza Marmara i w wagonie chłodni dojechał do Wołoszczyzny, a potem przewędrował  na Żywiecczyznę. Uważał się za arcyprzystojnego donżuana. Przypuszczalnie ponad miesiąc żonglował żądzami rozwichrzonych nastolatek, rzucał im powłóczyste spojrzenia, półuwodził, po czym czmychał, gdzie pieprz rośnie. Kiedy go spotkałem, bronił się przed atakiem herod- baby, która zażądała spełnienia swoich ekstrawygórowanych wymagań. Przerażony chyżo wymknął się z objęć tej hetery. Jakże szybko uciekał!
     Moje wspomnienia są arcybogate! Długo by deliberować, ale to historia na inną okazję.  

 

Zapisz się na newsletter